Poszukiwanie (2)

Pomogły mi opublikowane po raz pierwszy dziesięć lat temu rozmowy Sabine Bode z ludźmi, którzy podczas wojny i zaraz po niej byli dziećmi lub nastolatkami. Czyli z rocznikami od 1930 do wczesnych lat 40-tych. Wiele rzeczy, o których czytałam w tych wywiadach, brzmiało znajomo. Otworzyła się przede mną furtka do badań nad międzypokoleniowym dziedziczeniem traum i zjawiskami typu postmemory, uprawianych od bez mała dwudziestu lat.

Odkąd usiadłam do pisania powieści i od czasu do czasu poruszałam ten temat w rozmowach, wiele osób opowiadało mi o swoich „dziwnych“ snach i lękach. Dziwnych w tym sensie, że pojawiały się jakby znikąd, i były odczuwane jako obce, z zewnątrz. Okazywało się, że te obrazy były odbitkami scen z życia jednego z rodziców. Wygląda na to, że z pokolenia na pokolenie przekazywane są nie tylko przyzwyczajenia, wzory myślenia i odczuwania – w badaniach poświęconych dzieciom rodziców dotknietych traumą jest mowa o takich fenomenach jak nieświadomy „holding“ i „containing“. Chodzi o to, że dzieci, czując niewypowiadalny i niewypowiedziany ból dorosłych, próbują być dla nich opoką i podporą, a nawet stają się „naczyniem“ dla ich bólu. Odczuwają go niejako zamiast rodziców, są bezwiednie instrumentalizowane.

Rodzinne dziedziczenie: czułe i brutalne.

Przesunięcia pamięci, psyche, duszy. Cieniowanie (również) języka. Ludzie, którym zabrakło gruntu pod nogami. Którym zabrano grunt. To, co się stało – i własny w nim udział. Przewaga tego „czegoś”, co napiera z zewnątrz, naprasza się, grozi, prześladuje, wystawia na pastwę. Pytania, skąd „to“.

W jaki sposób, zastanawiałam się, miałabym o tym opowiadać?

W którymś momencie  – owo tajemnicze „w którymś momencie”, gdy próbuję przypomnieć sobie proces samego pisania – znalazłam rozwiązanie. Było nim napisanie powieści multilogicznej. (Logos w dwóch znaczeniach: rozumu/racji i głosu – przypis tłumaczki).  Multilogicznej w podwójnym znaczeniu: podążającej tropem różnych prawd czy racji, a także mówionej różnymi głosami, czyli polifonicznej.

Gdy czytałam wspomnienia Polaków, których wypędzono na Śląsk ze Wschodniej Polski, opisy ich przeżyć i nowych początków po tak zwanym „powrocie do macierzy”, rozwiązanie nasunęło mi się samo. Pomysł na powieść wziął się z materiału. Lwowianie mieszkający w opróżnionym z Niemców Wrocławiu tęsknili za ojczyzną, która została „tam”, a ich wspomnienia, ból, ukochanie tego, co stracili, bardzo przypominały tęsknotę uchodźców z Breslau, którzy znaleźli się w Niemczech Zachodnich i stamtąd spoglądali na swój własny utracony Wschód. To, jak losy wypędzonych Polaków i Niemców przeglądały się w sobie nawzajem, przemawiało do mnie bardziej niż różnice między nimi. Utrata własnej małej ojczyzny, utrata rodziny. Jej skutki. Indukowana zewnętrzna i wewnętrzna deprywacja.

Temat dotyczy nas i naszych sąsiadów. Dojrzał do opowieści za sprawą krzyżowania się losów. W książce dwie rodziny, polska i niemiecka, peregrynują na Zachód. Nie znają się, a jakby jedna szła śladem drugiej. W kolejnym pokoleniu ich losy się przetną. A jeszcze w następnym się rozejdą.

Zarówno w przypadku polskich, jak i niemieckich świadków tamtych czasów zetknęłam się ze swoistym rozszczepieniem: próbami nostalgicznej ucieczki do przeszłości, na poziomie racjonalnym i emocjonalnym, w połączeniu z dojmującym przeświadczeniem, że jest się „nie takim“. Przeświadczeniem przekazywanym następnemu pokoleniu. Słyszałam i czytałam o utracie, duchu wojennej awanturniczości, trudnościach wymarszu, klęskach, odgórnym parcelowaniu obszarów jeszcze do niedawna zamieszkiwanych przez przedstawicieli różnych kultur, mówiących różnymi językami. Spotykałam się z zaprzeczeniem, tęsknotą, kłamstwem i mimikrą.

Z osobliwym dystansem, z lukami we wspomnieniach, z napadami wściekłości, strachu, z marzeniami o absolutnym bezpieczeństwie. Z zabezpieczaniem się.

Po raz ostatni podjęłam próbę ucieczki od pisania. Chciałam ukryć się przed powieścią, zabezpieczyć się przed nią. Innymi słowy, powtórzyłam gest ojca: uciekłam od ucieczki i podpisałam z wydawnictwem umowę na inną powieść. Gdy zaczęłam ją pisać, znów pojawiła się Lilly.

Usiadła na biurku, podniosła głos. Tym razem przyprowadziła ze sobą Emila – mojego niepełnosprawnego wujka, brata ojca, który szczęśliwie przeżył reżim nazistowski, by zginąć podczas ucieczki na Zachód.

Poddałam się.

Było ich więcej. Byli silniejsi ode mnie.

W maju 2012 pojechałam do Polski.

 

Schreibe einen Kommentar

Deine E-Mail-Adresse wird nicht veröffentlicht. Erforderliche Felder sind mit * markiert.